Jakiś czas temu dzięki Gosi zaczęłam przekonywać się do jadalnych kwiatów.
Niby czemu miałabym nie skorzystać z tego co daje nam natura? ;-) Dodatkowo co jest za darmo, na drzewach?
Postanowiłam pierwsze eksperymenty z kwiatami przeprowadzić na kwiatach czarnego bzu, które u nas jeszcze kwitną, choć w niektórych miastach już ich nie ma (ale bez obaw z owoców też można coś przygotować ;-)).
Wysłałam męża za miasto (tak, nie zbierajcie kwiatów w środku dużych miast, gdzie jest duże zanieczyszczenie powietrza) i przyjechał z 2 reklamówkami kwiatów! Do czego wykorzystałam pozostałe kwiaty, dowiecie się wkrótce.
Kilka rad - najlepiej zbierać je w słoneczny dzień, z różnych drzew. Tzn. nie ogołacajcie całego drzewa, tylko po troszeczku z kilku. Po powrocie do domu kwiaty rozkładamy na gazetach i czekamy aż wszystkie żyjątka sobie z nich wyjdą. Nie myjcie kwiatów, bo pozbędziecie się z nich pyłku! (PS: jednak pyłek może uczulać alergików, więc osoby uczulone niechaj uważają.)
Zapraszam!
Placki z kwiatów czarnego bzu
Składniki:
- ok. 15 kwiatów czarnego bzu
- 3/4-1 szklanka mąki
- 2 szklanki mleka
- 2 jajka
- szczypta soli
- 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
- łyżka skórki startej z pomarańczy (można zastąpić aromatem pomarańczowym)
Wykonanie:
Wszystkie składniki umieszczamy w misce i dokładnie mieszamy. Można zmiksować. Ciasto powinno być raczej rzadkie, ale nie bardzo rozlewające się na patelni.
Na patelni rozgrzewamy olej.
Każdy kwiat łapiemy za łodyżkę i dokładnie maczamy w cieście, pozwalamy mu lekko odcieknąć i układamy na patelni. Po ułożeniu nożyczkami odcinamy łodyżki jak najkrócej, tak aby nasz placek został płaski, bez odstających łodyg, które są niestety gorzkie i niesmaczne.
Smażymy na małym ogniu, z obu stron, na rumiano. Aby upewnić się, że w środku nie pozostało surowe ciasto, każdy placek lekko dociskamy do patelni, ewentualne płynne ciasto powinno wypłynąć bokami.
Gotowe placuszki posypujemy obficie cukrem pudrem (miód lub golden syrup też wchodzą w grę) i jemy ze smakiem!
Smacznego!