Pora coś zjeść na mieście - Restauracja Hotel Chopin Cracow

Dzień dobry!

Miesiąc temu odwiedziliśmy Restauracja Hotel Chopin Cracow w ramach akcji Blogerzy Smakują portalu Uroda i zdrowie. Dzisiaj chcielibyśmy podzielić się naszymi wrażeniami z tej wizyty.



To był wyjątkowo gorący dzień, więc marzyliśmy o szybkim dotarciu na Rondo Mogilskie, a następnie do Hotelu Chopin, znajdującego się pod adresem ul. Przy Rondzie 2 w Krakowie. W końcu we wnętrzu hotelowej restauracji powinno być chłodno, tak aby rozkoszować się spożywanymi potrawami, a nie myśleć o doskwierającym upale.

Fot. M. Katus, materiały prasowe restauracji

Okna restauracji



Zacznijmy od wystroju. Jak widzicie na zdjęciach jest to raczej klasyczna, duża sala restauracyjna, urządzona w różnych odcieniach żółci, bordo i zieleni. Kolory przyjemne dla oka, nieco mniej dla aparatu, bo kolory dań na zdjęciach są nieco zakłamane. Ciężko fotografować mając naokoło żółte ściany :-). Wystrój niezbyt mi się podobał, jednak to jest rzecz gustu.

Fot. M. Katus, materiały prasowe restauracji



Przejdźmy do sedna, czyli do jedzenia. Obsługiwał nas bardzo miły kelner, niestety nie pamiętamy jego imienia, ale warto go w tym miejscu pozdrowić, ponieważ był sympatyczny i służył radą odnośnie menu. 

Oprócz standardowego menu, można również spróbować dań dedykowanych letniej porze roku.


Najpierw otrzymaliśmy poczęstunek od Szefa Kuchni - grzanki z pesto i łososiem. Bardzo smaczne.


Jako pierwsze dania wybraliśmy właśnie pozycje z powyższego zdjęcia.

Ja sałatkę z melona, awokado i krewetek koktajlowych w aromatycznym sosie z limonki - niestety sałatka nie do końca trafiła w mój gust. Zarówno melon jak i awokado były ciut za mało dojrzałe, a aromatyczny sos dość słabo wyczuwalny.


Mateusz wybrał chłodnik z botwinki. Bardzo orzeźwiający i smaczny. Zrównoważony smak, prawie jak domowy. 


Kolejno zdecydowaliśmy się na...

Ja wybrałam makaron z lekką salsą pomidorową, suszonymi pomidorami, polędwiczką wieprzową i rukolą. Dania już niestety nie ma w menu restauracji (nie widnieje w menu na stronie internetowej). Bardzo sycące i duże danie, mimo iż sprawiam wrażenie osoby, która może zjeść bardzo dużo, to w połowie miałam już dość :-). Sosu niestety nie określiłabym "lekką salsą pomidorową", ponadto było go za dużo. Za to polędwiczki były bardzo dobrze przygotowane i smaczne.


Mateusz wybrał filet z kaczki podany na racuszkach z jabłek w sosie śliwkowym. Klasyczne zestawienie kaczki z jabłkami, ale w niecodziennej formie. Z pewnością racuchy na obiadowym talerzu mogą trochę zaskoczyć, ale ten talerz naprawdę był znakomity. Dobrze wysmażona kaczka, rewelacyjne racuszki i obłędny sos.


Oczywiście na koniec nie mogło zabraknąć deseru. Niestety obu dań, które wybraliśmy nie ma już w menu, być może jest to spowodowane dużą sezonowością  i częstymi zmianami.

Wybrałam tort Pavlova. Kiedy dostałam talerz z kawałkiem tortu byłam nieco zdziwiona, ponieważ pod tą nazwą znałam po prostu bezę, z "czapeczką" kremu i owocami, a tymczasem dostałam okazały torcik z cienkimi i nie chrupiącymi blatami na białkach i kremem migdałowym. Oczywiście deserowi niczego nie brakowało, był bardzo smaczny i z chęcią sięgnęłabym po drugi kawałek, gdybym miała jeszcze miejsce w żołądku :-)


Mateusz zdecydował się na suflet czekoladowy podany z lodami miętowymi. Tu też niestety mieliśmy małe zaskoczenie, tym razem na minus. Suflet raczej sufletem nie był. Był nieco mało wyrośnięty, a jednocześnie trochę suchy. Suflet kojarzy mi się z delikatną lekką pianką. Kokilka w której był pieczony nie została posmarowana masłem, ponieważ ciężko odchodził od brzegów foremki. Za to lody były bardzo smaczne, jednak nie wiemy czy to oryginalna produkcja restauracji. Mamy nadzieję że tak.


Ogólnie wizytę oceniamy na całkiem udaną, chociaż nie wszystkie dania spełniły nasze oczekiwania. Miłym, a na pewno zabawnym zaskoczeniem była wizyta w restauracji grupy turystów z Japonii. Seniorzy, bo średnia ich wieku z pewnością była w wieku emerytalnym, zorganizowali jednej ze swoich koleżanek urodziny. Było wspólne śpiewanie"Happy Birthday" a jeden z turystów grał na bambusowym flecie, chyba własnoręcznie wykonanym. Niestety było to już pod koniec naszej wizyty i nie wiemy jak sytuacja potoczyła się dalej.

I jeszcze jedna pewna historia.
Kiedy w 2010 roku w Polsce obchodziliśmy Rok Chopinowski, na hotelowym neonie nie świeciły się litery EL, tworząc dla nas przezabawną, ale jakże trafioną reklamę: HOT CHOPIN. Szkoda, że nie mamy żadnego zdjęcia, wtedy jeszcze nie były popularne ani smartfony, ani Instagram, a telefonem "starej generacji" trudno było zrobić zadowalające zdjęcie. Szczególnie, że jechaliśmy wtedy autem przez rondo :-).