Pora coś zjeść na mieście - Hamsa hummus & happiness israeli restobar, Kraków

Witam Was!

W ramach kulinarnych pogaduch razem z Anią, Ullą i Justyną wybrałyśmy się na kolację do Hamsa hummus & happiness israeli restobar.






Źródło : Fanpage Hamsy.



Lokal mieści się pomiędzy Ul. Szeroką i Miodową w Krakowie, można do niego wejść zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Od Szerokiej znajduje się restauracja, a od Miodowej coffee pub (połączone korytarzem).

Hamsa jest restauracją istniejącą od zeszłego roku, która serwuje kuchnię izraelską.

Czym jest sama "hamsa"? 

Nazywany również Chamsa, Khamsa czy Hamesz to amulet. Talizman w kształcie dłoni z różnymi symbolami, który ma chronić dom od zła, oznaczać życzliwość, otwartość i szczerość. Dłoń jest również nazywana dłonią Fatimy, córki proroka islamu, Mahometa.

W krajach arabskich dłoń możemy znaleźć na domach, jak również nawet na biżuterii. Czasami w jej środku znajduje się oko, które ma być okiem chroniącym prze złem. Poniżej przykład, jak może wyglądać hamsa.

Źródło : Wiadomości24

Wróćmy do samego lokalu - znajduje się w starej kamienicy w sercu krakowskiego Kazimierza.

Pierwsze wrażenie jest bardzo miłe - zadbane przytulne wnętrze, proste stoły i krzesła, na ścianach zdjęcia, dużo zieleni i duży bar, gdzie widzimy świeże, wypiekane na miejscu pieczywo, jak również pyszne słodkie desery na paterach.


W karcie nie znajdziemy zbyt wielu pozycji, ale to bardzo dobrze, trudniej byłoby się zdecydować ;-). Ceny są adekwatne do ilości jedzenia jakie znajduje się na talerzu (na pewno się najesz!), jedynie minusem jest toaleta, płatna nawet dla gości (toaleta dla gości jest bezpłatna, jednak same tego nie sprawdzałyśmy).

Kolację rozpoczęłyśmy od mezze, czyli czegoś co możemy nazwać przystawką. Podawana jest w naczyniu na kształt dłoni, którą widzicie powyżej.

Wybrałyśmy najmniejszy zestaw dedykowany dla 2-3 osób, ot dla degustacji przed głównym daniem.

Nasze mezze składało się z 3 rzeczy (nie licząc zielonych oliwek, ogórków konserwowych i papryczek) : Hummus z Ako, (hummus z dodatkiem prażonych orzechów pinii i granatem), Labnech z za'atarem (kulki dojrzałego sera na bazie jogurtu naturalnego i koziego obtoczone w mieszance przypraw w skład których wchodził m.in. tymianek, prażony sezam, prażona pszenica, sumak i sól, marynowane w oliwie z dodatkiem świeżych ziół) oraz Muhammarę (gęsty dip z prażonych orzechów włoskich, pieczonej papryki, z dodatkiem melasy z granatów oraz pikantnej papryki z Aleppo). 


Do każdego mezze dodawany jest również zestaw pieczywa składający się z : manakisz czyli placka z ciasta drożdżowego polanego oliwą z za'ataarem, laffa - cienkiego okrągłego placka i pita - okrągłego placeka z kieszonką na dip lub farsz. Trudno było się zdecydować na 3 rzeczy, ponieważ w karcie znajdują się również inne pozycje, między innymi falafele czy pasty, hummusy. Wspólnymi siłami padło na te 3, moją propozycją był Labnech, który okazał się strzałem w dziesiątkę, jak dla mnie innych rzeczy mogłoby zwyczajnie nie być ;-). Idealnie kremowy ser, w którym swobodnie można było maczać pieczywo. Muhhammara była również bardzo smaczna, a z kolei hummus nas nie zachwycił, zwykły hummus z dodatkiem orzeszków (które mimo zapewnienia w karcie nie były prażone) z bardzo małą ilością ziarenek granatu. Aczkolwiek ta przystawka jest warta uwagi i chętnie wrócę spróbować inne smaki.

Następnie dania główne...



Ulla i jej kurczak bliskowschodni, czyli po prostu pieczone podudzia kurczaka z szalotkami i cytryną oraz korzeniem pietruszki, pikantny kardamonowy ryż i sałatka izraelska. Oczywiście każda z nas próbowała dania innej osoby i cóż mogę powiedzieć, zwyczajne danie, bez wielkich zachwytów. Jedynie ryż był wyrazisty, reszta smaczna, ale spodziewałam się czegoś bardziej oryginalnego.


Ania i jej burekas ze szpinakiem i fetą, czyli ciasto filo przełożone masą szpinakowo serową, podane z jogurtowym sosem miętowym. Danie smaczne, jednak nie wiem czy najadłabym się nim. Podobne danie przygotowywałam już wielokrotnie, tylko że z ciastem francuskim, więc również bardzo mnie nie zachwyciło.


Na koniec danie moje i Justyny - Marak Kubeh czyli danie jednogarnkowe, coś w rodzaju słodko-kwaśnej zupy, z dużą ilością warzyw (buraki, marchewka, ziemniaki, seler naciowy, cukinia) podana z bulgurowymi kluskami z mięsem. Jak dla mnie, najgorszy wybór (nawet nie zjadłam do połowy, a widziałam, że Justyna również swojej porcji nie zmęczyła). Sam "sos" był smaczny, jednak gdy przyszło jeść nasiąknięte nim warzywa i kluski, które według mnie nie widziały żadnych przypraw, nie było już zbyt kolorowo (dodatkowo nie znoszę pietruszki...). Jedynym plusem jest dość niska cena (trochę powyżej 20 zł) i bardzo duży talerz - można się zdecydowanie najeść.


Po daniu głównym przyszedł czas na deser. Z racji tego, że nigdy nie jadłam ani baklawy, ani basbousa, zdecydowałyśmy się z Anią na spróbowanie obu deserów.

Baklawa jest ciastem składającym się z ciasta filo i masy bakaliowej, całość polana słodkim syropem, a basbousa to ciasto z semoliny, nasączone syropem z dodatkiem wody z kwiatów pomarańczy.


Tak jak baklawa mnie nie zachwyciła (możliwe, że miała tak smakować), to basbousa była mistrzostwem i mam już w planach (dzisiaj ;-) ) ją zrobić.

Podsumowując wizyta w Hamsie była bardzo owocna i z pewnością wrócę tam, chociażby ze względu na mezze i basbousa.

Przy okazji wizyty w Krakowie polecam tam zajrzeć, chociażby posiedzieć przy filiżance zielonej herbaty jaśminowej, która w połączeniu z wystrojem przeniesie Was w całkiem inny wymiar.

Od lewej Justyna, Ania, ja i Ulla.


Pozdrawiam!