BlogerChef - czyli mój wielki debiut kulinarny

Witam Was kochani!

Weekend już minął, minął również IV półfinał konkursu BlogerChef, w którym miałam okazję brać udział.

Co tu dużo mówić – zdobyłam drugie miejsce z czego jestem bardzo dumna!



Chcę Wam opowiedzieć o tym co się działo przez te dwa intensywne dni w Hotelu Poziom 511 w Podzamczu koło Ogrodzieńca.


W piątek wyruszyliśmy autobusem z Krakowa (nie polecam jazdy w piątek na tej trasie :D) i z lekkim spóźnieniem dotarliśmy na miejsce.

Z racji tego, że było dość późno, zostawiliśmy bagaż w pokoju i udaliśmy się do sali konferencyjnej, gdzie miało nastąpić oficjalne powitanie, zapoznanie się uczestników i najważniejsze – losowanie kolejności gotowania i składów grup.

Miałam nadzieję, że nie pójdę na „pierwszy ogień” i się udało, zostałam wylosowana dopiero jako 3, a wraz ze mną, jako pomocnicy miały gotować Paulina, Laura i Joasia.

Niestety nie udało się trafić do drużyny z Pawłem, jedynym męskim uczestnikiem tego półfinału, czego bardzo żałuję, ponieważ gotowałam ze wszystkimi pozostałymi uczestniczkami.


Po losowaniu zaproszono nas na pokaz baristyczny poprowadzony przez Pana Marka.



Po tej części zaprowadzono nas do restauracji, gdzie czekały na nas stanowiska do gotowania (jak je zobaczyłam pierwszy raz na żywo, wtedy uderzyła mnie dość duża fala stresu, w końcu to właśnie tutaj następnego dnia mieliśmy gotować, a wcześniej tylko te stoły widziałam na zdjęciach z poprzednich półfinałów), jak się okazało i jak przystało na kucharzy, mieliśmy sobie sami przygotować kolację, czyli bardzo znane danie na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej – pieczonki (nazywane też prażonkami, duszonkami itd.). 


Razem z Bernadetą i Kingą zabrałyśmy się do pracy. W naszym kociołku postanowiłyśmy wykorzystać oprócz ziemniaków, cebuli, boczku i kapusty, także produkty jednego ze sponsorów, firmy Ole, czyli oliwki, fetę, suszone pomidory. 



Takie rozwiązanie okazało się strzałem w dziesiątkę, ponieważ Mirosław Drewniak, przewodniczący jury konkursowego okrzyknął je najlepszym kociołkiem.

Najedzeni i lekko zmarznięci udaliśmy się do pokojów, aby odpocząć przed wielkim dniem!

Po śniadaniu (na szwedzkim stole można było znaleźć dosłownie wszystko, od mleka, jogurtów, płatków i ziaren, przez dania z jajek, tosty, racuchy, wędliny, świeże pieczywo, a nawet Nutellę), udaliśmy się na zbiórkę przed gotowaniem.

Przewodniczący jury przedstawił nam sposób oceniania (w trakcie bycia szefem oceniano między innymi smak potrawy, aranżację, temperaturę, zarządzanie zespołem, a w trakcie bycia pomocnikiem higienę na stanowisku pracy, umiejętności, stosowanie się do poleceń szefa) i zaprosił do napisania krótkiego testu z wiedzy o kuchni amerykańskiej.


Test nie był bardzo trudny, jednak kilka pytań sprawiło mi problem. Pytania możecie obejrzeć na blogu Kasi, jednej z organizatorów konkursu.

Po teście zabraliśmy się do gotowania.


Oczywiście gotowania na czas, bo każdy zespół miał tylko 1 godzinę na przygotowanie dwóch dań.

Najpierw pracowałam pod okiem Bernadety, razem z Pauliną i Kingą, a następnie pod okiem Kingi, z Marysią i Laurą. Ze wszystkimi dziewczynami współpracowało się bardzo dobrze, miło i sympatycznie. Nie czuć było żadnej rywalizacji, mimo tego, iż zwycięzca miał być tylko jeden. Dziewczyny również były z nas zadowolone.




Przyszła kolej na mnie… Razem z Pauliną, Laurą i Joasią zabrałyśmy się do pracy.

Joasia miała przygotować muffinki.



Paulina z Laurą puree ziemniaczane i sałatkę, a następnie Laura sos wiśniowy.


Ja zdecydowałam, że zajmę się najtrudniejszą częścią, czyli mięsem. Pierś z kurczaka musiała być dobrze przygotowana, aby zachwycić swoim smakiem. Również zajęłam się doprawieniem wszystkich potraw.


Bałam się, że nie zdążymy, ponieważ jedna godzina okazała się być bardzo krótkim czasem na przygotowanie 2 potraw.


Jednak mimo tego dałyśmy radę! Nawet przed czasem.


Razem z zespołem i talerzami w dłoniach ruszyłyśmy do stolika jury, gdzie siedział Mirosław Drewniak, przewodniczący jury, Damian Horwat, szef kuchni w goszczącym nas hotelu oraz Marek Mocny szef gastronomii w hotelu.

Mimo, że po pierwszym gotowaniu emocje lekko opadły, to tutaj pojawił się duży stres. Nie chciałam usłyszeć, że coś wyszło niesmaczne lub niejadalne…

Z uśmiechem na twarzy słuchałam słów „rewelacja”, „kapitalne”, „rewelacyjne” – obie potrawy okazały się strzałem w dziesiątkę! 

Zarówno kurczak po hawajsku, w ostro-słodkiej marynacie, puree ziemniaczane z cytryną i miętą, sałatka z ogórka i mango oraz babeczki brownie z colą, wiśniówką i sosem wiśniowym. Deser jako jeden z nielicznych zniknął z talerzy wszystkich jurorów!


Kolejną rzeczą, która mnie ucieszyła było to, że do naszego stołu podeszło sporo osób, prosząc o porcje obu dań, skoro okazały się taką wielką rewelacją! ;)

Na sam koniec, gotowałyśmy razem z Joasią i Kingą u boku Pauliny.


I tak po kilku godzinach gotowania nastąpił koniec konkursu. Mimo tego, że organizatorzy przygotowali dla nas jeszcze atrakcję w postaci prelekcji o winach połączonej z degustacją, prowadzonej przez przedstawiciela firmy Mielżyński, sporo z nas nie miało już na to siły.


Po krótkim lunchu zaproszono nas na salę, na ogłoszenie wyników.

Oczywiście jury trzymało nas w niepewności i najpierw podało maksymalną ilość punktów czyli 1360, po czym dodało, że osoba, która zdobyła 2 miejsce, ma ich 1056, co według mnie było naprawdę bardzo dobrym i bardzo wysokim wynikiem!

„Drugie miejsce z ilością 1056 punktów, zdobyła…” i tu słyszę swoje imię i nazwisko!

Nawet nie wiem co powiedzieć Wam, co czułam w tamtym momencie… Radość? Zaskoczenie? W końcu było tyle osób, moim zdaniem lepszych ode mnie. Do tej pory w sumie dalej nie wierzę, że zaszłam aż tak daleko, ale blender stojący w kuchni mi o tym przypomina ;-).

Tym większym zaskoczeniem było to, że różnica pomiędzy 2, a 1 miejscem wyniosła tylko 10 punktów!

Pierwsze miejsce zdobyła Marysia, czego Jej bardzo gratuluję, ponieważ w pełni zasłużyła na wygraną.

Na sam koniec przygotowano dla nas tort oraz pokaz otwierania szampana za pomocą szabli, w wykonaniu Pana Marka.

I tak oto dobiegł do końca IV półfinał konkursu BlogerChef, więc pora na podziękowania!

Chciałabym serdecznie podziękować:
  • Mojemu zespołowi - Paulinie, Laurze i Joasi, za ogromną pomoc przy przygotowaniu moich dań, bez Was by się to nie udało! 
  • Organizatorom, Kasi i Markowi, za to, że pozwolono mi wziąć udział w konkursie, poprzez wyróżnienie moich przepisów. Dziękuję Wam również za świetną organizację całej imprezy.
  • Hotelowi Poziom 511 – za miłe ugoszczenie nas, członkom jury – p. Markowi i p. Damianowi, za tak dobre ocenienie mojego dania, jak również za pomoc merytoryczną. Również członkom zespołu hotelowej kuchni, ponieważ kurczak piekł się właśnie w piecu w niej, a to by się nie udało bez pomocy osób, które znały się na jego obsłudze.
  • Panu Mirosławowi Drewniakowi również za bardzo wysoką ocenę mojego dania oraz za wskazówki i rady, oraz miłe rozmowy w trakcie gotowania.
  • Przedstawicielom sponsorów, a w szczególności Paniom zajmujących się marką Kenwood – bez Waszej pomocy nie udałoby się nam dobrze obsługiwać sprzętów, które mieliśmy do dyspozycji.
  • Mojemu mężowi Mateuszowi, za to, że był tam ze mną, podtrzymywał mnie na duchu swoją obecnością, oraz za to, że dzięki Niemu mam bardzo obszerną relację foto&video! ;-)
  • Rodzinie, przyjaciołom, znajomym, którzy mocno we mnie wierzyli i trzymali kciuki, za to, aby wszystko się udało!



Zdjęcia bez znaku wodnego pochodzą od organizatorów lub patronów medialnych.

Dziękuję za uwagę! :)


Chcecie zobaczyć za kilka dni relację video? :-)